Krótka historia naszej miłości - pobraliśmy się!

Ten wpis będzie o tym, jak udało nam się samodzielnie zorganizować swój ślub i wesele* oraz dlaczego nie warto odkładać nic na później.


Zanim napiszę nieco o organizacji ślubu i wesela, chciałabym napisać kilka słów o tym, jak do tego w ogóle doszło. Z Jackiem znamy się już kilka ładnych lat, w tym roku stuknie nam chyba coś około siedmiu. Poznaliśmy się w Młodzieżowej Radzie Miejskiej Inowrocławia, gdzie jako uczennica pierwszej klasy technikum, zgłosiłam się do pełnienia funkcji młodzieżowej radnej. To będzie takie trochę love story... Z Jackiem pierwszy kontakt złapaliśmy na meczu WOŚP'u, na którym graliśmy w siatkówkę i tak od słowa do słowa, po jakimś czasie zostaliśmy parą. Minęło trochę czasu, bo przejdziemy teraz do 2020 roku, dokładnie do Dnia Kobiet, za którym specjalnie nie przepadam. Tego dnia wręczył mi przepiękny pierścionek, który sama sobie wybrałam jakieś pół roku wcześniej. Czy się spodziewałam? Absolutnie nie! Miał wcześniej tyle "dobrych" okazji do poczynienia tego kroku, że wcale nie myślałam, że mógłby wybrać tak oczywisty dzień. No ale stało się, przyjęłam te zaręczyny, ale nie myśleliśmy o ślubie.

To znaczy... on nie myślał, bo ja już miałam wybraną piosenkę na pierwszy taniec. O naszym ślubie zaczęliśmy myśleć w listopadzie 2020 roku, po ślubie naszych dobrych znajomych. Stwierdziliśmy, że coś tam możemy już zacząć planować, no i na sam początek wybraliśmy datę. Myśleliśmy o weselu w piątek, a ja chciałam, żeby to był dzień moich urodzin, więc na początek rzuciłam 2023 rok. Potem chcieliśmy to nieco przyspieszyć i padło na 2022 rok, wrzesień. No ale jednak jednogłośnie stwierdziliśmy, że ceny w tamtych latach mogą nas zabić i postawiliśmy na rok 2021 oraz dzień 11 września.

No dobrze, skoro zdradziłam już odrobinę naszego love story, to w końcu mogę przejść do tego, jak to wszystko zorganizowaliśmy. Nikogo, kto mnie zna, nie zdziwi, że zaraz po ustaleniu daty zakupiłam planer ślubny, który może i jest piękną pamiątką, ale ostatecznie uważam to za wyrzucone w błoto pieniądze. Te same notatki byłabym w stanie poczynić w zwykłym zeszycie. No ale cóż... schowam sobie! 

 


Na samym początku skupiliśmy się na dobraniu podwykonawców naszego przedsięwzięcia. Wybraliśmy zespół Malibu, którego byliśmy pewni na sto procent oraz mojego kolegę z podstawówki, fotografa (DMX Studio). Zrezygnowaliśmy z kamerzysty. Salę wybraliśmy z polecenia, skusiliśmy się na salę biesiadną U Renaty w Tupadłach, która idealnie wpisywała się w rustykalny styl naszego wesela. O reszcie na jakiś czas zapomnieliśmy... Po nowym roku wybraliśmy się do Kościoła, aby załatwić pierwsze formalności no i tyle. Wiedzieliśmy, że nie chcemy żadnych wystrzałowych, drogich pokazów, które tylko zajmą czas naszym weselnikom i nam samym, więc chcieliśmy wszystko zrobić sami. Postanowiłam, że dekoracją sali zajmę się sama (choć sama to nie byłam, nie mogę powiedzieć) i zrobię wszystko po kosztach. Dużo wcześniej zaczęłam kupować niezbędne dekoracje, duperele i inne rzeczy, które miały sprawić, że choć trochę ucieszę oko naszych gości. Zbierałam je prawie rok, kupowałam je na promocjach, wyprzedażach — jak najtaniej. Czy wyszło taniej, niż gdybym zatrudniła dekoratorkę? Tego nie wiem, bo nigdy nie podliczyłam sumy, ale zdecydowanie bardziej cieszyło. Mój, obecny już, mąż zrobił mi przepiękny heksagon na girlandę balonową, która posłużyła jeszcze na osiemnastych urodzinach mojego brata. Zatem dobra robota Kochanie!

Miesiące mijały, do ślubu zostawało coraz mniej czasu, aż został miesiąc... a my zorientowaliśmy się, że wypadałoby załatwić resztę formalności w Kościele. I tutaj nie będę się bardziej rozwodzić, jedyne co mogę zdradzić to — NIE ZOSTAWIAJCIE TAKICH RZECZY NA OSTATNIĄ CHWILĘ! To ile się najadłam stresu w ten ostatni miesiąc, jest naprawdę niewyobrażalne, chwilami myślałam, że do tego ślubu po prostu nie dojdzie. No ale ostatecznie udało się przyspieszyć wszystkie formalności, kursy i spotkania. Choć nie było to takie proste, na szczęście na naszej drodze spotkaliśmy CUDownych ludzi, którzy zechcieli nam pomóc.


Nie mogę nie wspomnieć o moim cudownym wieczorze panieńskim, na którym dostałam od Dziewczyn najpiękniejszy prezent, o jakim chyba nawet nie marzyłam. Mianowicie był to INSTAX, i tak tym instaxem zrobiły mojemu mężowi na złość... oczywiście żartuję. Kiedyś bardzo chciałam go kupić, ale Jacek stwierdził, że mamy normalne aparaty o świetnej jakości, a tu trzeba będzie ciągle dokupywać super drogie wkłady (jest trochę w tym prawdy). Bawiłyśmy się praktycznie do samego rana! Najpierw zjadłyśmy pyszny obiad w restauracji Chleb i Wino w Toruniu, a potem balowałyśmy w klubie STARS. Jacek oczywiście też miał swój kawalerski, ale z racji tego, że mnie na nim nie było, co jest oczywiste, to nie jestem w stanie zdradzić ani ułamka ze wspomnień. Tydzień przed weselem wyprawiliśmy także BUTELKI lub STŁUCZKI (jak kto woli), ale nie takie tradycyjne. Odbyły się w formie grilla niedaleko miejscowości, w której mieszkamy. Również bawiliśmy się do późna, odwiedziło nas sporo znajomych, rodzina — a my oczywiście sprzątaliśmy rozbite szkło, na szczęście.


10 września byliśmy umówieni ze salą na przystrajanie. Zabrałam mój cały asortyment z domu i wyruszyłam w drogę po marzenia! Chciałam, aby było tak, jak na Pintereście. No wiecie, drewno, świece, butelkowa zieleń, jeszcze więcej drewna... No i tak było! I w tym momencie muszę przyznać, że mam najcudowniejszych przyjaciół na świecie, a niektórzy z nich przemierzyli nawet setki kilometrów, aby pomóc mi tego dnia! Jeśli to czytacie, to pamiętajcie, że Was Kocham i raz jeszcze dziękuje za pomoc. Podziękowania należą się także mężowi, bez którego nie byłoby najcudowniejszej weselnej girlandy! Dekorowanie poszło nam całkiem sprawnie, w zasadzie wyrobiliśmy się w 5 godzin. Wykonaliśmy ściankę za parą młodą, girlandę balonową, stół wspomnień, słodki stół, stół do pamiątkowej księgi gości no i oczywiście dekorację wszystkich stołów. W osobnym wpisie pokażę, co ładnego przygotowaliśmy. Wystrojem Kościoła nie zajmowaliśmy się my, a para przed nami, z którą po prostu podzieliliśmy się kosztami.


Zdradzę, że to chyba przez te stłuczki wszystko tak cudownie się potoczyło 11 września. Muszę zacząć od tego, że sam dzień nie zapowiadał się wybitnie. Rano było pochmurno, smutno, wręcz bym powiedziała, że za chwilę miała zapukać smutna jesień. Ale, ale... około godziny 13 zrobiła się taka piękna pogoda, o jakiej mogłam pomarzyć. Przygotowania szły w miarę sprawnie. W ubieraniu  pomagała moja Świadkowa oraz przyjaciółka i zrobiły to rewelacyjnie. Niestety o ile próbna fryzura przeżyła zajęcia crossfit, tak oficjalna poluzowała się jeszcze przed samym ślubem. Niemniej nie widać tego było wcale, a ja sama dopiero zauważyłam to na zdjęciach. Z Jackiem zobaczyliśmy się dopiero w Kościele, ja jechałam z moimi rodzicami, a on ze swoimi. Nie mogę nie wspomnieć, że mieliśmy STRAŻACKIE wesele. No wiecie, strażacy w Kościele, w pięknych mundurach, a po wyjściu z Kościoła szpaler i syreny z wozów. Naprawdę nie myślałam, że będzie tak pięknie. A potem było weselisko...


Zdecydowaliśmy się na samodzielną organizację wesela, ponieważ oboje doskonale wiedzieliśmy, czego chcemy. Nikogo nie obwinialiśmy za poniesione porażki, nikogo nie musieliśmy prosić po sto razy o wykonanie czegokolwiek. Kluczem okazała się dość dobra organizacja. Oczywiście męczące było to, że raz na jakiś czas do domu przychodziło kilkadziesiąt paczek z dekoracjami i trzeba było je gdzieś w ten czas upchnąć, ale szczerze mówiąc - nie żałuję tego kroku i gdybym mogła to powtórzyć, to postąpiłabym tak samo. Wesele i ślub pochłaniają ogromne koszty i jeszcze więcej czasu, bez wątpienia! Dlatego pamiętajcie, aby mieć zapas gotówki, która uratuje was w nieznanych okolicznościach. My na szczęście nie musieliśmy się nią ratować, ale mieliśmy taką w zanadrzu. 


 Ten dzień minął tak szybko, że właściwie, gdyby nie zdjęcia i filmiki, to pomyślałabym, że to sen. Teraz jestem najszczęśliwszą Żoną na ziemi i razem z Jackiem zaczynamy pisać własną historię.



Komentarze

instagram